Pani Eustaszyna delektuje się życiem po siedemdziesiątce

Mimo że pani Eustaszyna zbliża się do osiemdziesiątki, energii mogłaby jej pozazdrościć niejedna dzisiejsza trzydziestolatka. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Gdy spotka na swojej drodze problemy, bez wahania bierze sprawy w swoje ręce.

 

Pani Eustaszyna to prawdziwa kobieta renesansu – jest autorką bestsellera, bywalczynią warszawskich teatrów, pogromczynią państwowej służby zdrowia, wielbicielką zwierząt, znakomitą kucharką i pasjonatką skoków narciarskich.  Pani Eustaszyna to niezwykle zajęta emerytka! Na szczęście udało nam się z nią na chwilę spotkać i wypić wspólnie filiżankę herbaty, a przy okazji zadać kilka pytań.

Pani Eustaszyno, dlaczego nie lubi Pani posługiwać się swoim prawdziwym imieniem? Wszak imię Jadwiga kojarzy się królewsko!

A skąd! Jadźki, Kaśki, Maryśki to takie gminne, nieprawdaż?  Ale, co? Królewsko, powiadasz, moje dziecko? No, muszę się nad tym poważnie zastanowić.

W podróż do Gdańska, zamiast pociągiem,  wybiera się Pani samolotem. Czy lubi Pani bujać w chmurach – dosłownie i w przenośni?

Samolotem leciałam pierwszy raz w życiu. I teraz będzie to mój ulubiony środek lokomocji. Bujać w chmurach lubię jednak tylko dosłownie. W przenośni nie; nie cierpię ludzi, którzy nie potrafią twardo stać na ziemi. No, chyba, że skaczą na nartach…

Znana jest Pani słabość do naszego mistrza skoków narciarskich – Adama Małysza. Co by Pani mu powiedziała, gdyby miała Pani okazję się z nim spotkać? Czy w związku ze zmianą przez niego dyscypliny sportowej, teraz będzie Pani śledzić wyścigi samochodowe?

Nie, wyścigi samochodowe nie interesują mnie zupełnie. Ale muszę cię poprawić, moje dziecko. Pan Adam nie uprawia wyścigów samochodowych, tą dyscypliną sportu zajmuje się pan Kubica. Adam Małysz bierze udział w rajdach terenowych, to zupełnie coś innego. Na sporcie to ja się znam. Ale pozostanę przy nartach i teraz mocno kibicuję naszej Justynie Kowalczyk. Chciałam powiedzieć, że „życzę Jej astmy”, ale nie będę małostkowa. Życzę Jej zdrowia, a dalej to już Ona sama sobie poradzi.

Czy jest Pani w stanie wyobrazić sobie sytuację, z którą nie może sobie Pani poradzić. Czy to jest w ogóle możliwe?


To jest w ogóle niewłaściwe pytanie. Naprawdę mam bujną wyobraźnię, ale takiej sytuacji wyobrazić sobie nie mogę. Bowiem załatwić można WSZYSTKO, trzeba tylko wiedzieć jak. A jak? To bardzo proste – znajduje się odpowiedniego fachowca. I tyle. I trzeba pamiętać, kto i gdzie jest najważniejszy. Dotrzeć do tego kogoś – i załatwione.

Jak był największy skarb, jaki udało się Pani znaleźć  na Jarmarku Dominikańskim?

Na Jarmarku jestem co roku. I w każdym roku znajduję coś wyjątkowego. Na przykład pewną bursztynową żabkę z 1933 roku. Ale największy skarb na Jarmarku znalazła w ubiegłym roku moja sąsiadka, Oleńka. Chcesz wiedzieć, dziecko, co? Hi,hi, to raczej ktoś… Ale nie zdradzę szczegółów, bo jeszcze mogłabym  zapeszyć.

Czy Pani mąż, pan Eustachy, jest takim mężczyzną, jakiego życzyłaby sobie Pani dla swojej bratanicy?

Eustachy, moja droga, to materiał przedwojenny. Teraz już takich nie produkują, więc kochana Marcelinka musi się zadowolić swoim inżynierem budowlanym albo doktorem kardiologii. Usilnie pracuję nad tym, żeby dokonała właściwego wyboru.

Od kilkudziesięciu lat tworzą Państwo z panem Eustachym zgodną i kochającą się parę. Jaki jest Pani sekret na udany związek?

Eustachy jest, jaki jest, w wyniku mojej przeszło pięćdziesięcioletniej pracy nad nim. Ale, przyznaję, materiał był dość elastyczny, więc udało mi się ulepić to, co chciałam. I to właśnie sekret udanego związku – trzeba go lepić od samego początku i nie ustawać w tym ugniataniu masy plastycznej. Oczywiście, pyszny i pachnący serniczek pomoże zawsze… Schab w majeranku także. A już rosół, właściwie ugotowany, nie zawiedzie nigdy.

Jest Pani warszawianką z dziada pradziada. Jakie są Pani ukochane miejsca w stolicy? Co według Pani czyni Warszawę miastem wyjątkowym? A za co jej Pani nie lubi?

Moim ukochanym miejscem jest Marszałkowska. Żadne tam Łazienki ani Wilanów, choć owszem, lubię posiedzieć czasami w parku, najchętniej w Ogrodzie Saskim (koło fontanny oczywiście). Z moją sąsiadką i ukochaną przyjaciółką, Oleńką. Omawiamy sobie wtedy nasze kolejne plany autorskie. Bo widzisz, kochane dziecko, jesteśmy autorkami bestsellerów. Proszę? Nie odpowiadam na pytanie? Ależ odpowiadam, tłumaczę właśnie, że nie mam czasu na łażenie po mieście, jestem osobą twórczą i większość czasu poświęcam swojej sztuce pisarskiej. Lubię Marszałkowską, bo jest kwintesencją mojego miasta. Chodzę sobie po ulicy, oglądam wystawy, obserwuję ludzi i zbieram materiał do następnych powieści. Nie lubię? Może rzeczywiście czegoś nie lubię. Mianowicie tych obrzydliwych wieżowców, każdy inny, żaden nie pasuje do miejsca. Nie chcę ich, ale czy mnie kto pyta?

Wiemy, że dopiero niedawno miała Pani okazję zetknąć się z państwową służbą zdrowia.  Co Pani o niej sądzi?

Naprawdę nie rozumiem, dlaczego ludzie narzekają na służbę zdrowia. Ja nie miałam z nią żadnych problemów. No, może raz… Na początku. Ale pamiętasz, dziecko, co mówiłam o fachowcach? No więc znalazłam fachowców – ministra zdrowia oraz siostrę oddziałową. I wystarczyło, mogę wszystkich tylko chwalić.

Czy to prawda, że mimo wieku – powiedzmy, ponad średniego – wciągnął Panią Internet i Facebook?


Moja droga, tak miło nam się rozmawiało, a teraz mnie zdenerwowałaś. Co to znaczy „wieku ponad średniego”? To do mnie? Oj… W wieku ponad średnim jest mój mąż, Eustachy. Ja jestem od niego sporo młodsza (dwa lata – przyp. redakcji). Natomiast co do Internetu, to masz rację. W końcu jestem kobietą światową. Cóż dla mnie Facebook. Mam też konto na Naszej klasie i Gadu-Gadu. Nieobce są dla mnie także uroki Allegro i innych sklepów internetowych. I tylko czasami nie umiem sobie tam poradzić… W tajemnicy powiem ci, kochanie, że tak tylko udaję, że nie umiem - w przypadku gdy chcę, aby bratanica  męża była w domu, bo właśnie ma wpaść pewien przystojny doktor kardiolog. Cóż, mam do niego słabość i chciałabym, żeby zainteresował się moją Marcelinką.

Jak to się stało, że napisała Pani książkę (i to od razu bestsellerową!). Co najbardziej podoba się Pani w byciu pisarką?

Cóż, napisałam książkę wspólnie z sąsiadką, o której ci wspominałam, Oleńką. Ona sama nie dałaby sobie rady, moja pomoc była dla niej bezcenna, nie mówiąc już o tytule książki, który jest mojego autorstwa. A że od razu bestseller? No wiesz, moje dziecko, dziwię ci się, że się dziwisz. Jak ja się do czegoś zabieram, to zawsze jest to świetna robota, mówię to absolutnie bez przechwałek. Więc i książka wyszła świetna. Druga część też będzie świetna, właśnie ją kończymy. A bycie pisarką nie różni się niczym od bycia zwykłą kobietą. Może tylko spotkań z ludźmi jest więcej. I na takich spotkaniach nieraz jest śmiesznie. Ale nie opowiem nic – zapraszam na kolejne spotkanie, sama zobaczysz. Zawsze się coś dzieje!

 

Wywiad został przeprowadzony z bohaterką książki Marii Ulatowskiej "Przypadki pani Eustaszyny" / wyd. Prószyński i S-ka

 

Tekst: materiały prasowe

Zdjęcie: dreamstime.com